Sulejowskie PODKLASZTORZE to bardzo
malowniczy teren – pełen mrocznych zakamarków (ponoć
mieszka tu nawet jakiś zabłąkany Duch Mnicha) i tajemniczych
budowli Opactwa Klasztornego Cystersów. Nawet przepływająca
opodal zaniedbana Pilica nie jest w stanie odebrać majestatu temu
miejscu. Hotel na Podklasztorzu ostatnimi czasy zmienił się na
lepsze. Nowy Gospodarz dokłada szereg starań, aby przywrócić
temu miejscu dawną świetność i sławę. Muszę przyznać, że
robią to całkiem nieźle – zagląda tu ostatnio sporo Gości, a
samo miejsce staje się bardziej zadbane i przyjazne. Dlatego też
pojawiła się nadzieja, że w tak życzliwym otoczeniu może jednak
“wypali” ten dosyć ryzykowny plan...
Uroczystość miała się odbyć 15.
czerwca tego roku. Niestety, pogoda czerwcowa nie była zbyt życzliwa
– od tygodnia deszcz padał niemal bez przerwy. Na szczęście, w
piątkowe popołudnie zaczęło się wyraźnie przejaśniać, a już
sobota powitała nas pięknym słońcem. Pomyślałam wówczas,
że chyba los nam sprzyja i... raczej powinno się udać :) Mocno
stresujący był sam moment przygotowania ceremonii, bo właściwie w
takim przypadku nie sposób przygotować coś “na zapas”
(pozostawienie przez noc całej aranżacji byłoby mało rozsądne).
Dekoracja ślubna na kilka godzin przed uroczystością to dosyć
karkołomne zadanie i zazwyczaj unikamy tego typu wariactw. Ale w tym
przypadku nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko... pokonać stres
:) Otuchy dodawał nam Pan Młody (dziękujemy!), którego
profesjonalne podejście i spokój działały na nas, niczym
plaster.
W rezultacie poszło nam chyba całkiem
nieźle – stare mury Sulejowa dotąd chyba nie oglądały podobnej
uroczystości. Nasza Odważna Marzycielka miała więc swój
hollywoodzki ślub, a my naszą własną premierę na łonie natury
:)