Nasze pierwsze, wiosenne spotkanie nie
było zbyt obiecujące... Zobaczyłam obszerny hangar, w którym
groźnie odbijało się echo od pustych ścian i przytłaczała
chłodna przestrzeń bladego wnętrza. Nie miałam żadnego
rozsądnego pomysłu na dekorację tej sali – wszystkie
dotychczasowe rozwiązania zwyczajnie tutaj się nie sprawdzały. Pozostała jedynie cicha nadzieja, że przez tych kilka
miesięcy, które zostały do ślubu zdarzy się jakiś cud
(włącznie z absurdalnym marzeniem, że ktoś jednak oprzytomnieje i
obniży sufit). Niestety – moje modlitwy nie zostały wysłuchane i
w ten weekend przyszło mi zmierzyć się z tym trudnym wyzwaniem. Choć muszę przyznać, że spotkała mnie jednak miła niespodzianka: obszerne okna zostały ubrane w ładne, nowe zasłony. Ponieważ
ciągle jednak nie opanowałam trudnej sztuki latania, spróbowałam
poradzić sobie inaczej i... skorzystałam z magicznych właściwości
helu.
Aranżację tę nazwałam zapożyczonym od Marka Hłaski tytułem: “Pierwszy krok w chmurach”. Pierwowzór literacki jest dosyć mroczny, więc skradłam mu tylko tytuł i przerobiłam go na wersję optymistyczną – “moi” Zakochani mają wszelkie niezbędne predyspozycje aby być razem szczęśliwymi. I niech tak już pozostanie...
Aranżację tę nazwałam zapożyczonym od Marka Hłaski tytułem: “Pierwszy krok w chmurach”. Pierwowzór literacki jest dosyć mroczny, więc skradłam mu tylko tytuł i przerobiłam go na wersję optymistyczną – “moi” Zakochani mają wszelkie niezbędne predyspozycje aby być razem szczęśliwymi. I niech tak już pozostanie...